Ogromny miałem apetyt na gwiezdne łowy nocą z soboty na niedzielę, ale... no właśnie. Ta diabelna pogoda nieskora do współpracy wcale a wcale. Blisko zmierzchu był krótki moment, w którym wydawać by się mogło chmurwy rozwiać się zechcą i jednak na coś się moje przygotowania zdadzą, lecz po chwili wszystkie nadzieje prysły jak bańka wraz z nadejściem drugiej fali zachmurzenia. No trudno. Trzeba obejść się smakiem, przeżyć jeszcze jeden tydzień porannych zmian w pracy, kiedy to wyjście na lornetkowanie jest jak strzał w kolano, przecież trzeba wstawać rano. I nadeszła niedziela i jak na złość bezchmurne niebo cały dzień zapraszało na nocną ucztę. A ja jak ten tygrysek chciałem skakać i brykać i paczeć, a nie mogłem przecież bo jutro ten okropniasty poniedziałek 😭 Chwile skomlałem, ciut posmutniałem, lecz koło południa nastąpił przełom w mym rozumowaniu. A stało się to gdy rozstawiłem statyw i chciałem tylko troszeczkę posmakować. Ociupinkę słońca wpuściłem w obiektywy nikonki, uprz
Relacje, Artykuły, Szkice